3-2-1... zielone!
Ostatnia wizyta w Zielonej Górze zmusila mnie do refleksji nad dzialalnoscia i rozwojem miast. Oczywiscie, Zielona Góra nie jest metropolia, przyciagajaca wzrok milionami neonów czy bujnym zyciem nocnym, ale ma takie perelki, które swiadcza o jej rozwoju. Tym razem moja uwage przykulo ciekawe rozwiazanie rozladowujace napiecie spowodowane czekaniem na czerwonym swietle - do swiatel drogowych dolacza sie dodatkowy element - licznik sekundowy, pokazujacy, kiedy zapali sie zielone swiatlo. Podobne rozwiazania zastosowano m.in. we Wroclawiu i w Trójmiescie.
Przyznam, ze bardzo mi sie to spodobalo - patrze na licznik i wiem, czy moge zdjac kurtke, wyjac wode z torebki lub zaciagnac hamulec reczny czy tez powinnam szykowac sie do startu maszyny i czekac na biegu. Przekonalo mnie to do tego stopnia, ze zaczelam sie zastanawiac, czemu nie ma takiego systemu w Warszawie. W krótkim materiale wideo dostepnym do niedawna na onet.tv specjalisci tlumaczyli, ze jest to niemozliwe, poniewaz mamy systemy automatycznego dostosowywania swiatel do natezenia ruchu, przez co trudno ustalic, kiedy zmieni sie kolor swiatla. Owszem, takie systemy sa w kilku miejscach Warszawy, jednak nie obejmuja calego miasta - szkoda wiec, ze w pozostalych punktach nie mozna zalozyc liczników. Poza tym, ze kierowcy wiedzieliby, czy warto zmieniac bieg czy nie, czuliby sie bardziej komfortowo, wiedzac, kiedy beda mogli ruszyc. Mogliby w tym czasie przygotowac sie do jazdy, co poprawialoby plynnosc ruchu i pozwalaloby przejechac na jednych swiatlach wiekszej ilosci osób. Oczywiscie, samo zamontowanie liczników niewiele da, potrzebne jest jeszcze wlasciwe nastawienie kierowców i przygotowanie ich do nowych elementów sygnalizacji.
Przeciwnicy takiego rozwiazania maja naprawde mocne argumenty - ze to rozprasza, ze nic nie da, ze ktos chce na tym zarobic itd. - jesli chcecie wiedziec wiecej, poczytajcie - dyskusja jest tutaj : ).
Ja mimo wszystko jestem za : ).